poniedziałek, 24 października 2011

Bucuresti & Constanta

Dosyć długo zabierałam się do tego posta, bo z tych dwóch miast mam chyba najmniej przyjemne wspomnienia. W Bukareszcie pobyt "umiliła" nam firma u której wynajmowałyśmy mieszkanie - historia zbyt długa i zawiła by opowiadać, krótko mówiąc codziennie musiałyśmy się przeprowadzać i każdą z trzech nocy spędziłyśmy w innym miejscu. Nic więc dziwnego, że więcej czasu poświęcałyśmy przemieszczaniu się z jednego mieszkania do drugiego niż zwiedzaniu miasta. W Constanty natomiast czekał na nas taksówkarz, który kompletnie się zgubił i ani myślał z tej okazji opuścić nam ceny za kurs, koszmarna łazienka i hałaśliwy Turcy sąsiadujący z nami w hostelu oraz codzienna gehenna przy zamykaniu naszego pokoju, który de facto zamknąć się nie chciał. Przez te 5 dni najadłyśmy się sporo nerwów, ale ostatni punkt na mapie naszej wycieczki miał nam to wynagrodzić z nawiązką (:


IMG_7609

Gdybym miała opisać Bukareszt w jak najkrótszym zdaniu powiedziałabym, że jest pełen kontrastów. Chociaż to zdjęcie wygląda jakbyśmy zapuściły się w trochę biedniejszą dzielnicę, to podwórko w rozpadającym się budynku znajdowało się tuż obok naszego drugiego mieszkania, pomiędzy nowiutkimi blokami. Tego typu "niespodzianki" można tam znaleźć na każdym kroku.


IMG_7610

Po co się martwić mokrym praniem skoro można je wywiesić na samym środku ulicy? (;


IMG_7611

Widok w kierunku ścisłego centrum.


IMG_7616

Park Izvor. Będąc kilka dni wcześniej w Wiedniu zastałyśmy koszmarnie zaśmiecone trawniki, natomiast rumuńskie parki ku naszemu zaskoczeniu lśniły czystością. Szkoda, że nie przekładało się to na miasto ogółem - Bukareszt niestety potrafił okropnie śmierdzieć...


IMG_7619

Widoczny z parku kawałek Parlamentu. Jest to drugi co do wielkości (po Pentagonie) największy budynek rządkowy. Chciałam go obejść dookoła, ale Magda, która miała to już za sobą, kategorycznie zaprotestowała (; Ponoć zajmuje to ponad godzinę!


IMG_7620
IMG_7624
IMG_7625_2


Constanta to jedna z najpopularniejszych nadmorskich miejscowości u wybrzeży Morza Czarnego, jednak w żadnym stopniu nie przypomina tego, do czego przyzwyczaiły mnie polskie kurorty (chociaż mogło to być spowodowane faktem, że przyjechałyśmy poza sezonem). Najmilszym zaskoczeniem zdecydowanie okazała się pogoda - temperatura w okolicach 30 stopni to nie jest coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce we wrześniu (;


DSCF6397

Chłopak kierujący hostelem skierował nas na plażę słowami "cały czas prosto", jednak musiałyśmy sporo nabłądzić zanim w końcu się na niej znalazłyśmy. Ledwo odnalazłyśmy malutką ścieżynkę i zejście z pagórka tuż pomiędzy najzwyklejszym na świecie osiedlem szarawych bloków a wielką budową na której stawiano nowy kurort. Widzicie jednak, że było warto trochę pobłądzić (:


DSCF6412


DSCF6403

Jeden z najbardziej znanych punktów: Kasyno, obecnie już puste i niedziałające.

zdjęcia z Constanty autorstwa Magdy

środa, 12 października 2011

Sighişoara

Sighişoara to małe rumuńskie miasteczko położone w Siedmiogrodzie, regionie który wszyscy pewnie znacie pod jego rumuńską nazwą - Transilvania. Jest wyjątkowo popularne wśród turystów, gdyż posiada świetnie zachowane Stare Miasto pełniące niegdyś funkcję cytadeli.


2
16
3
1
9
4
Turnul cu Ceas, czyli Wieża Zegarowa. Wybudowana w XIV wieku, w XVII umieszczono w niej zegar, który odmierza czas nieprzerwanie aż do dziś. Oprócz zegara znajdują się tam również figurki zmieniające się w zależności od pory dnia i dnia tygodnia.

6
5
7
Sighisoara ma jeszcze inny powód do sławy: tutaj urodził się Vlad Tepes, pierwowzór Draculi.

10
8
Mieszkańcy oczywiście skwapliwie korzystają ze sławy, jaką przynosi im słynny wampir: praktycznie każda pamiątka jaką można zakupić w Sighisoarze dotyczy właśnie jego. Na zdjęciu po lewej: restauracja w niegdysiejszym domu Draculi, po prawej: Dracula we własnej osobie spacerujący uliczkami Starego Miasta (;

11
13
12
Drewniane schody wybudowane w 1642 roku. Miały chronić przed śniegiem i deszczem chodzące do położonej na wzgórzu szkoły, pierwotnie posiadały 300 stopni, jednak po roku 1849 ich liczba została zredukowana do 175.

14
15

wtorek, 11 października 2011

Sibiu

Po 10 godzinach jazdy wylądowałyśmy w Rumunii, w Târgu Mureş, skąd miałyśmy jeszcze dostać się do Sibiu, jednak minimalne opóźnienie naszego busa sprawiło, że uciekł nam autobus, a na następny musiałyśmy poczekać 3 godziny. Dworzec nie należał do okazałych, ale sąsiedni hotel miał niezabezpieczone hasłem wi-fi, więc nie miałyśmy na co narzekać (;


Z dworcowego jedzenia spodziewałyśmy się raczej hamburgerów i zapiekanek, tym milsze było zaskoczenie, gdy okazało się, że można tam kupić... zupę. Ciorbă ţărănească, bo tak się nazywała, w smaku najbardziej przypominała mi nasz polski kapuśniak (:

Do Sibiu dotarłyśmy późnym popołudniem i z wielką ulgą, bo było to pierwsze miejsce w którym zatrzymałyśmy się na dłużej odkąd wyruszyłyśmy z Polski. Mieszkałyśmy bliziutko Starego Miasta, w bardzo klimatycznym hostelu. Przy okazji: o miejscach w których spałyśmy stworzę oddzielny post, bo trafiłyśmy na kilka naprawdę wartych polecenia... jak i na dwa, przed którymi wolałabym Was ostrzec. Ale o tym kiedy indziej (;

Następnego dnia wyruszyłyśmy na wielkie łażenie.

P.S. Nie wiedzieć dlaczego zdjęcia wgrały się w okropnej jakości... Postaram się to naprawić, ale na chwilę obecną musicie po prostu przeboleć ):

Na Piata Mare, głównym placu Starego Miasta.

"Domy z oczami"

Nigdy wcześniej nie widziałam straganu, na którym sprzedawane byłyby tylko i wyłącznie arbuzy... I to w jakiej ilości!

Do naszego hostelu wchodziło się przez pub/bar, którego jedną z sal widać na zdjęciu. Niezależnie od pory dnia panował tam półmrok, dlatego ochrzciłyśmy go kryjówką wampirów (;

Obiecałyśmy sobie, że w trakcie pobytu spróbujemy jak najwięcej miejscowych specjałów, więc pierwszy poranek jeszcze przed zwiedzaniem zaczęłyśmy od odwiedzenia piekarni.


Moja placinta cu mere. Placinta to rodzaj placka, który konsystencją przypominał mi trochę francuskie ciasto, ale mniej kruche, a bardziej gumowate. Moja placinta była z jabłkiem, ale często spotykane są też nadziewane bryndzą.


Covrig polonez, czyli tłumacząc dosłownie... polski precel (: Nagłowiłyśmy się z Magdą przepotwornie dlaczego akurat tak to się nazywa i niestety nie doszłyśmy do żadnych konstruktywnych wniosków. Po pierwsze: nigdy nie widziałam w Polsce takiego tworu. Ciasto było podobne do chałki, jednak dużo wilgotniejsze i o słodkim kokosowym smaku. A wracając jeszcze do precli, to w ich tradycyjnym preclowatym wyglądzie można je spotkać na każdym rogu w jakimkolwiek rumuńskim mieście. Niestety, z Polski przywiozłam uraz do precli twardych jak kamień i te rumuńskie omijałam szerokim łukiem... Teraz żałuję, bo a nuż były lepsze?

Po południu wybrałyśmy się zaś do restauracji blisko naszego hostelu. Pan kelner, który słyszał jak rozmawiamy przy stoliku po polsku, wyjątkowo się rozczulił i uradował, kiedy okazało się, że zamówienie złożyłyśmy po rumuńsku (;


Na talerzu Magdy wylądowały sarmale cu mămăligă. Sarmale najłatwiej porównać do naszych polskich gołąbków, ale są inaczej doprawione, podawane ze śmietaną, gotowaną kapustą i plastrami boczku, w mojej opinii zdecydowanie od nich smaczniejsze. Mamałyga natomiast to flagowa rumuńska potrawa z kaszy kukurydzianej. Rumuni podają ją zarówno na słono jak i na słodko, występuje w sąsiedztwie praktycznie każdej potrawy (coś jak u nas ziemniaki), ale może też być jedzona osobno. Ciekawostka: jest na tyle uwielbiana, że się ją... zdrabnia (: Tym samym w karcie dań w restauracji często zamiast mamałygi figuruje mămăliguţă, czyli "mamałyżka" (;


Mămăligă cu brânză, czyli mamałyga z bryndzą, dodatkowo zapiekana na wierzchu serem. Ponieważ należę do, jak to mawia moja babcia, "serowych panien", nie mogłam być szczęśliwsza. Potrawa była mocno słonawa, ale bardzo sycąca i pyszna.

A w następnym poście wystąpi miasteczko, w którym chociaż spędziłyśmy tylko jedną noc, to wystarczyło, żeby bez reszty mnie urzekło.