niedziela, 25 września 2011

Wiedeń & Budapeszt

Początkowo do Rumunii miałyśmy dojechać pociągiem, jednak kiedy okazało się, że oferta pewnego biura podróży, która by nam to ułatwiła została zlikwidowana, zdecydowałyśmy się na przemieszczanie się busami i na drobne wydłużenie naszej trasy, stąd też pierwszym przystankiem był Wiedeń. Wyruszyłyśmy w sobotę o 17 Polskim Busem i na 4 rano byłyśmy w Wiedniu. Po przeniesieniu się na dworzec autobusowy z którego miałyśmy busa do Budapesztu i zostawieniu tam bagaży, wyruszyłyśmy metrem na Stephansplatz i rozpoczęłyśmy zwiedzanie.

Ponieważ było to wczesny niedzielny poranek, Stare Miasto było wyjątkowo puste.


Wyjątkowo "niepolski" wynalazek: wrzucasz pieniążek i bierzesz sobie gazetę.

Lody z cudownej włoskiej lodziarni na którą trafiłyśmy podczas naszego spaceru (na zdjęciu już w większości przez nas pożarte), zdecydowanie najlepsze jakie jadłam w swoim życiu.
Około 11 przeniosłyśmy się do Park Prater - wiedeńskiego parku rozrywki. Na zdjęciu diabelski młyn, na który początkowo chciałyśmy się wybrać...

... jednak zdecydowałyśmy się na inny, który był o ponad połowę tańszy i ciut mniejszy. Z dołu wyglądał wyjątkowo niewinnie, ale w trakcie jazdy dał o sobie znać mój lęk wysokości. Pewnie zdziwi Was, że przy tego typu przypadłości w ogóle porywam się na tego typu rozrywki, ale dla chwilowego momentu paniki jestem w stanie wytrzymać, bo widok był bezcenny (: Poza diabelskim młynem skorzystałyśmy jeszcze z tej wielkiej zjeżdżalni. Prater zdecydowanie zasługuje na własną, odrębną wycieczkę. Strasznie żałowałam, że nie mogłam wsiąść na każdą możliwą karuzelę, chociaż część przyprawiała o palpitacje samym widokiem (;

Po wizycie w Prater odpoczęłyśmy jeszcze chwilę w pobliskim parku, po czym wróciłyśmy na dworzec i o 15 odjechałyśmy busem do Budapesztu. Na miejscu byłyśmy już po niecałych trzech godzinach, a nasz hostel znajdował się praktycznie w samym centrum miasta, więc po zostawieniu bagaży wyruszyłyśmy na wieczorny spacer.

Ledwo doszłyśmy do Mostu Łańcuchowego, a wiedziałam, że zakochałam się w Budapeszcie bez pamięci. Trudno z resztą byłoby tego nie zrobić, bo nocą miasto jest chyba jeszcze bardziej urzekające niż za dnia.

Nasza wieczorna przechadzka nie trwała długo - chciałam odpocząć po męczącym dniu, poza tym cały następny dzień mogłyśmy przeznaczyć na intensywne zwiedzanie, bo Budapeszt opuszczałyśmy dopiero o 23 w poniedziałek.


Szczerze żałuję, że i w tym mieście nie mogłyśmy zostać dłużej, bo chociaż miałyśmy mnóstwo czasu, to organizm przy trzydziestostopniowym upale buntował się wyjątkowo szybko. Tak jak pisałam, w Budapeszcie zakochałam się od pierwszego wejrzenia i byłabym gotowa się tam przenieść nawet od zaraz, gdyby nie piekielny węgierski, jedyny język w którym znaczenia słów w żadnym stopniu nie da się domyślić.

Praktycznie wszystkie zdjęcia (poza nocnym Budapesztem) pochodzą z aparatu mojej współtowarzyszki zbrodni, Magdy, więcej "migawek" mojego autorstwa z obu miast będziecie mogli zobaczyć, kiedy uda mi się zmontować filmik.

Tymczasem, do zobaczenia w następnej części naszej wyprawy (:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz